Kosowo - bardzo specyficzne miejsce. Ładne? Może jedynie góry. Klimatyczne? Na swój sposób na pewno. Poza miastem, wiele jednostek wojskowych KFORu (w tym polskie oddziały w naszych Hunkerach), w Prisztinie, niezliczona ilość jednostek dyplomatycznych.
Po posiłku zakończonym smaczną kawą, udaliśmy się w drogę do Serbii. Niestety, okazało się, że przewodnik nie miał racji, zapewniając nas, że na granicy przebiją nam pieczątkę kosowską na serbską. Serbscy policjanci stacjonujący na granicy dość krótko i dosadnie wytłumaczyli nam, że nie znajdujemy się na serbskiej granicy i bez pieczątki w paszporcie pojechać dalej nie możemy. Kazali zawrócić do Skopje i przekroczyć granicę macedońsko-serbską w Kumanowo. Nie mieliśmy wyjścia, cały dzień jazdy poszedł na marne, 200 km z powrotem.
Kilka godzin później byliśmy na granicy kosowsko-macedońskiej. Okazało się jednak, że nieroztropna pani z ubezpieczalni naszej Nivy (z uprzejmości nie wymienimy nazwy firmy, możemy jednak jedynie zaznaczyć, że nazwa rozpoczyta się i kończy na literę A, a w środku ma 2x V ;)), na przysłanej Zielonej Karcie wpisała stare numery tablicy rejestracyjnej. Przejechać więc nam nie pozwolili, jako że nie posiadamy Zielonej Karty na obecny samochód. Zostaliśmy więc chwilowo uwięzieni na terenie Kosowa. Po długich i bardzo zaciętych pertraktacjach, Dominikowi udało się wynegocjować możliwość przejazdu i ruszyliśmy dalej.
Udało się dojechać do samego Belgradu. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy kemping. Mimo, że jest przed 4 nad ranem, udało nam się dobudzić stróża. Jest ciepła woda. To wszystko czego nam dzisiaj trzeba. Szorujemy się i idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz